Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ola Orlikowska ze Skórcza spakowała sakwy i ruszyła przed siebie ZDJĘCIA

Kinga Furtak
Kinga Furtak
Rower, 15 000 kilometrów, 12 krajów. Tak wyglądał ostatni rok Oli Mae Orlikowskiej. W poszukiwaniu szczęścia bariery nie istnieją! Odwaga i chęć realizacji marzeń przyniosły mieszkance Skórcza niezwykłe wspomnienia, doświadczenia i nowego przyjaciela. Jak przestać się bać i zacząć czerpać z życia pełnymi garściami? Ona z pewnością to wie!

Niezwykły wysiłek fizyczny i wielka odwaga. Kto nie marzył o tym, żeby rzucić wszystko i wybrać się w nietuzinkową podróż, która znajduje się zupełnie poza schematami? Jednak aby to zrobić potrzeba też wielkiej odwagi. Tej z pewnością nie zabrakło Oli Mae Orlikowskiej, która wpadła na „szalony” pomysł samotnej wyprawy rowerowej przez Europę i skutecznie go zrealizowała.

- Sam pomysł wyprawy zrodził się w roku 2018 kiedy znajdując się na rozdrożu dróg zadałam sobie proste pytanie “Co sprawia, że jestem szczęśliwa?’ Odpowiedź zaskoczyła mnie samą bo pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy był rower. To chyba dlatego, że podświadomie wiedziałam, że w życiu brakowało mi przygody. Dopiero teraz widzę, że musiałam zrobić coś drastycznego, żeby wyrwać się ze snu, chociaż wtedy myślałam, że jestem szczęśliwa. Wiedziałam, że to jest coś co MUSZĘ zrobić, nawet jeżeli w tamtej chwili nie do końca rozumiałam dlaczego. W podróż wyruszyłam 19 sierpnia 2020 roku z mojej rodzinnej miejscowości Skórcz, gdzie po pokonaniu 15 000 kilometrów wróciłam w przeddzień 13 miesiąca w podróży – opowiada Ola Mae Orlikowska.

Bez większych planów za to z głową pełną marzeń i pewnością, jaki cel chce osiągnąć.

- Od pomysłu, do realizacji minęły 2 lata. Opierały się one przede wszystkim na odkładaniu środków finansowych i przeczytaniu kilku stron jednego z poradników, który został mi polecony. Kiedy latem 2020 roku straciłam pracę, potraktowałam to jako sygnał do startu. Nie przygotowywałam się fizycznie do wyprawy, nie miałam rozplanowanej trasy, nie wiedziałam gdzie będę spać, nie miałam też pojęcia kiedy wrócę. Rower kupiłam na tydzień przed wyprawą, przejechałam się nim raz i ot tak, ruszyłam w największą przygodę mojego życia – opowiada Ola.

Mimo pojawiających się głosów, że taka samotna wyprawa możne być dla kobiety niebezpieczna, Ola czuła, że podróż jest w zasięgu jej możliwości. To odwaga w byciu sobą. Tak samo jak radzenie sobie ze strachami. A te czasem przychodziły podczas podróży.

- Jedyną rzecz, której naprawdę bałam się podczas mojej wyprawy, było spanie pod namiotem. Zewsząd ostrzegano mnie, że jako kobieta nie powinnam jechać sama i że piszę się na coś niewiarygodnie niebezpiecznego. Nocując w lasach i na polach, faktycznie kwestionowałam racjonalność mojego projektu... Budziłam się z lękami nocnymi, i zupełnie nie wypoczywałam w takim stopniu jakiego potrzebowało tego moje ciało po całym dniu na rowerze. Dopiero po kilku miesiącach byłam w stanie pokonać swój strach. To tak jak z nakładaniem coraz cięższych obciążników na sztangę - stopniowo jesteśmy w stanie wziąć na siebie coraz więcej, aż wreszcie to co było naszym wyzwaniem, staje się nową normą. Dla mnie moment kiedy nie czułam już strachu podczas namiotowania był chwilą, w której prawdziwie zasłużyłam na miano podróżniczki – relacjonuje.

Wyobrażacie sobie, że pakowanie rzeczy do takiej podróży mogłoby odbyć się chaotycznie i na ostatnią chwilę? Przecież potrzebnych może być wiele przedmiotów, ale także nie warto brać ich za dużo. I jak z tego wybrnąć? W końcu przyszedł na to czas i przygotowania ruszyły pełną parą… na kilka dni przed wyjazdem.

- Na 3 dni przed podróżą ułożyłam na podłodze rzeczy, które chciałam zabrać, starając się objąć to, czego będę potrzebować. Aż do dnia wyjazdu, przekładałam wszystko z kupki na kupkę, ponosząc absolutną organizacyjną porażkę. Dopiero w dniu wyjazdu zdałam sobie sprawę ze skali projektu. Sakwy wypełnione były po brzegi, a rower był na tyle ciężki, że z trudnością nim manewrowałam, o podnoszeniu nie było nawet mowy. Namiot, śpiwory, poduszka i mata do namiotowania zajmowały dużo miejsca, a sprzęt fotograficzny był niezmiernie ciężki. Podróżowałam w różnych porach roku, więc musiałam też przygotować się zarówno na 40 C upały, jak również mróz. Pół roku zajęło mi, żeby poukładać swój bagaż w taki sposób, żeby wiedzieć co i w jakiej torbie się znajduje. Całość ważyła około 50 kg, co dotkliwie czułam przejeżdżając przez trudny teren. Kiedy myślałam już, że nie mogę zapakować więcej na rower, na swojej drodze na południu Włoch spotkałam kota Fryderyka i do bagażu doszedł jego koszyk.

Podróżniczka zareagowała na żałosne miauczenie i tak rozpoczęła się ich wspólna przygoda.

- Pamiętam, że zatrzymałam wtedy rower i na głos oznajmiłam, ‘A to ta część programu, kiedy znajduję bezdomnego kota i zabieram go ze sobą do Polski, a on zostaje moim wiernym przyjacielem’. Kiedy go znalazłam, był wychudzony, i zraniony, więc zabrałam go od razu do weterynarza. Pokochałam go od pierwszych chwil, chyba dlatego, że po roku w podróży potajemnie marzyłam o tym, żeby te ostatnie kilka tysięcy kilometrów pokonać w towarzystwie. Fryderyk podróżował w koszyku, który zamontowałam na swoim rowerze. W większości zakopywał się w grubym swetrze i spał. Czasami podczas postojów znikał gdzieś na godzinę, ale zawsze wiernie do mnie wracał. Kiedy nocą robiło się już zimno, wykorzystywałam jego futrzany system grzewczy, który rekompensował mi niewygodę niskich temperatur podczas namiotowania. Myślę, że oboje korzystaliśmy z naszej przyjaźni. Ja Fryderyka uratowałam od śmierci, a on dodawał mi skrzydeł kiedy robiło się ciężko. Razem odwiedziliśmy 6 krajów i pokonaliśmy prawie 4 000 km. Nigdy wcześniej nie słuchałam muzyki klasycznej, ale bliskość natury obudziła we mnie kawałek, którego wcześniej nie znałam. Zafascynowana muzyką jednego z najbardziej utalentowanych wirtuozów fortepianu, postanowiłam uczcić jego pamięć - stąd też Fryderyk swoje imię zawdzięcza Chopinowi.

Czworonożny przyjaciel, nowe znajomości i piękne widoki. To wszystko składa się na niezwykłe doświadczenia i piękne wspomnienia.

- Pewien wieczór na południu Włoch kiedy podjechał do mnie mężczyzna na skuterze – wspomina Ola. - Biło od niego ciepło i optymizm, więc kiedy zaprosił mnie do siebie do domu, bez namysłu przyjęłam jego ofertę. Zapoznał mnie z całą swoją rodziną, nakarmił a następnego dnia zabrał do kina, w którym mieszkał jego brat. To miejsce było zbudowane przez dziadka mężczyzn w latach 60-tych i znajdowało się tuż przy morzu Tyrreńskim. Zachody słońca z tarasu zapierały dech w piersiach, zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawiał się wulkan Stromboli. Bardzo lubię tę historię, bo zapoczątkowała ona całą serię wydarzeń i łańcuszek ludzi, którzy gościli mnie w swoich domach w różnych miejscowościach na południu Włoch. Dzięki nim spałam u stóp Etny, rodowici Włosi uczyli mnie jak zrobić tradycyjny makaron, z nimi zrywałam świeże figi i skakałam ze skał do ciepłej, turkusowej wody. Czułam się tam jak w domu i wzruszona byłam gościnnością ludzi, którzy obdarowali mnie tak wielkim zaufaniem.

- Podczas 13-miesięcy w drodze, pokonałam prawie 15 000 km. Odwiedziłam w tym czasie 12 krajów i przekroczyłam granicę 14 razy. Ale moja wyprawa nie była dla mnie wyścigiem, dlatego też robiłam często przerwy. W kilku miejscach zatrzymałam się na tydzień, w niektórych na dwa, ale zdarzyły się też sytuacje, gdzie zostawałam u kogoś na 2 miesiące. Jedyną formułą wyprawy było to, że to ja ustalałam zasady – zaznacza.

Podobnie, jak w przypadku szybkiego pakowania, także zakup sprzętu poszedł bardzo sprawnie. Okazało się, że Ola trafiła na swój wymarzony jednoślad.

- Krótkie rozeznanie w internecie pozwoliło mi szybko zauważyć, że jedna z kanadyjskich firm wiedzie prym w rowerach touringowych, ale ich cena znacznie przekraczała mój budżet. Na szczęście, na mojej drodze pojawił się Łukasz, poznański nauczyciel i fanatyk dobrego sprzętu rowerowego, który sprzedał mi praktycznie nowy egzemplarz Kony Sutry z 2018 roku. Nie wiem, co myśli ktoś kto wychodzi z salonu Lamborghini z nowym autem, ale myślę, że czułam się podobnie, kiedy znalazłam swój rower. To był jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia. Oczywiście inwestycja zwróciła się kilkukrotnie, bo poza 6 przebitymi dętkami i zerwanym łańcuchem, na przestrzeni 13 miesięcy, nie miałam żadnych awarii. Rower spisał się na medal, a ja w komplecie zyskałam dobrego znajomego – dodaje.

Jak zacząć realizować marzenie?

- Myślę, że są dwie rzeczy, które mogą, w tym pomóc – podpowiada Ola. - Po pierwsze upewnijmy się, że gonimy za swoimi marzeniami. W czasach mediów społecznościowych, które zniekształcają naszą rzeczywistość i homogenizują społeczeństwo, łatwo jest zachłysnąć się ulotnymi gratyfikacjami. A spełnianie marzeń bez samopoznania po prostu nie istnieje. I choć siedzenie w ciszy, obserwacja swoich emocji, i pisanie dziennika nie brzmią pobudzająco, to musimy zrozumieć, że nigdy nie dotrzemy do destynacji, jeżeli nie znamy kierunku. Po drugie może przestańmy nazywać nasze pragnienia marzeniami i zaznaczmy na kalendarzu jakiś termin, żeby ułożyć sobie system działania. Marzenia przeradzają się w plany w momencie kiedy lądują na naszej agendzie. Są też wtedy dużo bardziej osiągalne.

WARTO ODWIEDZIĆ STRONĘ OLI MAE ORLIKOWSKIEJ

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto