Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Książki z zakurzonej półki. Król romansu i jego fabryka marzeń

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Heinz G. Konsalik, „Statek nadziei”, Wydawnictwo Somix, Bydgoszcz 2002, stron 306
Heinz G. Konsalik, „Statek nadziei”, Wydawnictwo Somix, Bydgoszcz 2002, stron 306 archiwum
Napisał 155 powieści, przetłumaczono je na 42 języki i sprzedano na całym świecie w 87 milionach egzemplarzy. Do najpopularniejszych tytułów tego autora należą „Der Arzt von Stalingrad”, „Liebesnächte in der Taiga” i „Frauenbataillon”. Jego ostatnia powieść ukazała się w maju 1999 roku pod tytułem „Der Hypnosearzt”.

Król romansu i jego fabryka marzeń

Czytając „Statek nadziei”, można narzekać na rozwlekłą narrację i banalną treść. Na brak logiki i głębi psychologicznej. Można jednak przymknąć nieco oko i skupić się na zgrabnie opowiedzianej historii kilkorga bohaterów, którzy próbują „odnaleźć nadzieję w spiętrzonym morzu przeciwności”.

Osobiście tego typu lektur nie lubię, podobnie jak romantycznych filmów… Być może jednak jest to skrzywienie zawodowe. Bo zwykłemu czytelnikowi wystarcza zwykle wartka fabuła, miłość, przygoda, mrożące krew w żyłach zwroty akcji. Inaczej powieści tego typu nie wychodziłyby w milionowych nakładach, nie byłyby tłumaczone na dziesiątki języków.

Autor dzieła, o którym poniżej, napisał w ciągu 78-letniego życia 155 powieści. 15 z nich zostało sfilmowanych. Pod koniec zeszłego wieku, w 30 krajach świata, sprzedawano codziennie 20 tysięcy egzemplarzy jego książek. On sam uznawany był wówczas za najsłynniejszego - po Günterze Grassie i Johannesie Mario Simmelu - niemieckojęzycznego pisarza. Mówiono też o nim - „jednoosobowa fabryka marzeń”. Bo rzeczywiście jego powieści były słodko-mdlące niczym produkcje z Hollywood.

Heinz G. Konsalik, bo o nim mowa, naprawdę nazywał się Heinz Günther. Konsalik to nazwisko panieńskie jego matki. Według rodzinnej tradycji przodkowie pisarza wywodzili się ze starego saksońskiego rodu baronów von Günther, którzy w okresie wilhelmińskim zrzekli się tytułu szlacheckiego… Konsalik nie był jednak pisarzem dla elit. Był raczej baronem, a może nawet królem tanich, często niewiele wartych romansideł.

Oto krótkie streszczenie „Statku nadziei”, które mam nadzieję potencjalni czytelnicy mi wybaczą…

Karl Haussmann, zamożny przedsiębiorca z Gelsenkirchen, postanawia wyjechać na urlop do Włoch. Zabiera ze sobą żonę Erikę oraz młodszą o całe pokolenie sekretarkę i kandydatkę na kochankę w jednej osobie - piękną Marion. W charakterze przyzwoitki jedzie z nimi narzeczony Marion, Frank Hellberg, z zawodu dziennikarz. W Rimini Erikę chwytają gwałtowne bóle. Od dawna podejrzewała, że coś rośnie w jej brzuchu… Wezwany lekarz potwierdza najgorsze przypuszczenia - raka. Przed Marion otwiera się perspektywa małżeństwa z owdowiałym przemysłowcem, jednak droga do tego daleka, zaś stary drań, pod wpływem wyrzutów sumienia postanawia walczyć o życie żony. Nie odwozi jej jednak do Niemiec, nie szuka pomocy w renomowanych klinikach onkologicznych, lecz zdaje się na szarlatana urzędującego w zapadłej górskiej mieścinie, niedaleko Rzymu… Tam Frank przypadkowo poznaje pacjentkę owego uzdrowiciela, młodą i oczywiście piękną Włoszkę - Claudię. Dziewczyna wyjaśnia mu to, co czytelnik o jakiej takiej wyobraźni wie z góry, mianowicie, że właściciel „kliniki” to oszust, wyłudzający od frajerów pieniądze. Dziennikarz niemal siłą wyrywa Claudię z jego rąk, po czym dalszą podróż bohaterowie odbywają już w piątkę. Ich celem jest teraz Bari na południu Włoch, skąd przez Adriatyk chcą się przeprawić do Dubrownika i dalej do Sarajewa. Pracuje tam lekarz, który, jak zapewnia Claudia, wynalazł cudowne pigułki na wszystkie rodzaje nowotworów.

Gdyby Konsalik prowadził akcję powieści zgodnie z jaką taką logiką, zamożni Niemcy, przebywając w okolicach Rzymu, powinni byli odlecieć stamtąd samolotem wprost do Sarajewa, ewentualnie z przesiadką w Belgradzie lub Zagrzebiu (rzecz dzieje się jeszcze za życia marszałka Tito). Ale wtedy powieść stałaby się zwykłą psychologiczną historią, poddaną rygorom realizmu. A autor stara się być „rasowym realistą”. Zgodnie z atlasem samochodowym wylicza numery dróg wiodących na południe i nazwy mijanych miast. Są opisy hoteli i restauracji. Natomiast poczynania Karla Haussmanna i jego towarzyszy z realizmem nie mają nic wspólnego. Są dla autora jedynie pretekstem w wepchnięcie bohaterów w przedziwne przygody.

W Bari pół świata szturmuje promy do Dubrownika, tak jakby nie było innej drogi z Włoch do Jugosławii. Bohaterowie muszą stoczyć niemal fizyczną walkę z chorą na nowotwory biedotą, aby dostać się na pokład statku. Zostają przy tym rozdzieleni, a przygody Franka i Claudii na jachcie należącym do piratów porywających piękne dziewczęta do wschodnioazjatyckich haremów są istnym absurdem. Jeśli na coś warto tu zwrócić uwagę, to chyba na pogardę, z jaką niemiecki pisarz odnosi się do „słowiańskiej dziczy”. Czytając rozdziały poświęcone podróży przez Jugosławię, należałoby wysnuć wniosek, że kraj ten nie wyszedł jeszcze ze średniowiecza.

W powieści dominuje naturalnie miłość. Bez tego nie można byłoby nazwać „Statku nadziei” romansem. Jest to jednak miłość schematyczna i bardzo „przyzwoita”. W ten sam sposób pisali niegdyś twórcy z okresu tzw. realizmu socjalistycznego. Węzeł małżeński jest u Konsalika święty, lalkowata i perfidna w swych poczynaniach Marion musi przegrać z obiema chorymi rywalkami: Eriką i Claudią i odejść w niesławie. Szczęśliwa żona Karla Haussmanna oczywiście nie ma raka. Diagnoza lekarza z Rimini okazała się błędna. Przy tym podstarzała żona przemysłowca nagle pięknieje, okazuje się bardziej powabna od złej Marion. Natomiast cudowny preparat lekarza z Sarajewa nie likwiduje wprawdzie guza w płucu Claudii, ale zatrzymuje chorobę, zaś chirurdzy z klinki w Heidelbergu dokonują reszty. Czytelnik może spać spokojnie, mając pewność, że po udanej operacji życie Claudii w związku małżeńskim z Frankiem będzie długie i szczęśliwe.

Konsalik lubuje się w odautorskich sentencjach, które przerywają tok narracji i w niezamierzony sposób wyprzedzają przyszłe wydarzenia. „Któż mógł wiedzieć, że stanie się inaczej”. „Znowu zademonstrowano, kto tu jest silniejszy”. „Przeczekać - to jedynie mu pozostało. Czekać na przypadek, tego najwierniejszego sojusznika udręczonych. A jeśli taki wypadek się nie zdarzy?”, „Podkasała i tak już bardzo kusą letnią sukienkę i wyginała się w łamańcach niemal akrobatycznych. Dziki widok dla trzeźwego widza - okropność. Szalejąca magiera w ciele Wenus”. „Teraz wszystko zależało od celnego strzału. Jeśli pierwszy strzał chybi, Erika znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie”. „Droga do życia znów wiodła w nicość”... Takie maksymy można, niestety, cytować w nieskończoność…

Powieść „Statek nadziei” na pewno nie należy do literatury wielkiej, odkrywczej. Może jednak zainteresować miłośników romansów, a także tych, którzy lubią opowieści przygodowe. Ostateczna ocena tej książki zależy od indywidualnych gustów czytelnika, ale z pewnością warto dać jej szansę i odkryć świat, który autor tak sugestywnie opisuje.

CZYTAJ TAKŻE: Książki z zakurzonej półki: Eva Krutein i jej „Ucieczka z Gdańska”. Wojna Evy, prawdziwa historia przetrwani

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Książki z zakurzonej półki. Król romansu i jego fabryka marzeń - Dziennik Bałtycki

Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto