Konie miały być głodzone, a mimo to używane do jazdy. Właścicielka ośrodka w Mirotkach zaprzecza
To ja jestem ofiarą Właścicielka ośrodka odpiera wszystkie zarzuty, jakoby miała głodzić konie i na nich zarabiać. Mówi, że stała się ofiarą pomówień i niesprawiedliwych osądów. Twierdzi, że zwierzęta, które do niej trafiały, już były w bardzo złym stanie. Wyjaśnia też, że miała paszę dla zwierząt, karmiła je, a o głodzeniu nie ma tu mowy. - Przecież do mnie trafiały m.in. zwierzęta, które były wychudzone, schorowane. Ja im pomagałam, a nie krzywdziłam i udowodnię to przed sądem. Przed przyjazdem do mojego ośrodka te zwierzęta wyglądały dużo gorzej. Pod moją opieką mogły liczyć na bardzo dobre warunki, których nie miały wcześniej. Do jazdy konnej wykorzystywane były tylko te konie, które mogły jeździć i były w dobrym stanie. Prowadziłam tylko jedną zbiórkę pieniędzy w internecie i na pewno nie zarabiałam na zagłodzonych zwierzętach, nigdy bym tego nie zrobiła - tłumaczy właścicielka ośrodka.