MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Gertruda co Żyda uratowała

Redakcja
Książka "Przysięga Gertrudy" to opowieść o dzielnej kobiecie, która nie wahała się narazić własnego życia dla innych
Książka "Przysięga Gertrudy" to opowieść o dzielnej kobiecie, która nie wahała się narazić własnego życia dla innych
O tym, jak ogromna determinacja, wola walki, przysięga złożona na łożu śmierci, a przede wszystkim bezgraniczna miłość pozwoliły przeżyć okrutny czas wojny i koszmar holocaustu, pisze Ewa Macholla

W czwartek dzwonię do prezydenta Starogardu Gdańskiego Edmunda Stachowicza, aby na moment powrócić do odbywającego się cztery miesiące temu referendum w sprawie odwołania go ze stanowiska. Nie zdążyłam zadać pytań, a Stachowicz zaczął mówić o e-mailu, który przed chwilą otrzymał. Chodziło o książkę, w której opisane są dramatyczne losy katolickiej nauczycielki. Kobieta zajęła się żydowskim dzieckiem. Uratowała je od zagłady...

W poszukiwaniu powieści
Książką autorstwa Rama Orena "Przysięga Gertrudy" zainteresował Stachowicza Remigiusz Grzela, poeta i dramaturg pochodzący ze Starogardu Gdańskiego. To właśnie on wysłał e-maila do prezydenta. Słyszę, że naprawdę warto sięgnąć po tę powieść, i to z kilku względów. Niedawno została wydana przez PWN pod szyldem literatury faktu, wcześniej ukazała się w Stanach i Izraelu. Co takiego niezwykłego jest w tej książce? Historia nauczycielki, którą zostawia przed ołtarzem narzeczony, z pozoru może się wydawać banalna. Ale nie w tym przypadku! Bo Gertruda, nie mogąc znieść hańby, jaka ją spotkała ze strony ukochanego mężczyzny, postanawia rzucić pracę w szkole w swoim rodzinnym mieście i wyjechać do stolicy. Tam trafia do bogatej żydowskiej rodziny i zostaje zatrudniona jako niania. To nic, że początkowo zmaga się z dylematami, czy jej - katoliczce, wolno pracować u Żydów? Aby je rozstrzygnąć, odwiedza rodzinne miasto i prosi o pomoc księdza. Duchowny mówi jej, że najważniejsze, aby jej pracodawcy byli dobrymi ludźmi. Kobieta wraca więc do Warszawy i zajmuje się dwuletnim chłopcem. Troszczy się o niego jak o własnego syna, a przy tym wiedzie szczęśliwe życie w domu bogatych państwa. Do czasu...
Zaczynamy więc z prezydentem szukać poleconej przez Grzelę książki. Wędrujemy po starogardzkich księgarniach. W jednej słyszymy, że już ktoś wcześniej o "Przysięgę Gertrudy" pytał, ale książki od ręki nie kupimy. Jest to już jakiś ślad. Docieramy do kolejnej księgarni. Tym razem jest to Alfabet. Pracownicy obiecują, że powieść dotrze na drugi dzień. Dotrzymują słowa. W piątek na półce można znaleźć 30 egzemplarzy. Prezydent i ja mamy swoje w dłoni. Zaczynamy więc czytać. Przy okazji umawiamy się na małe zawody - kto szybciej skończy czytać o Gertrudzie?

Szalenie wciągająca
Jest sobotni poranek, mam za sobą 154 strony powieści. To będzie pracowity dzień, ale wierzę, że znajdę czas, aby "Przysięgę Gertrudy" dokończyć.

- Od kilku, może kilkunastu tygodni na moim biurku leżała ta książka - przypominam sobie fragment rozmowy z Remigiuszem Grzelą. - Dopiero niedawno po nią sięgnąłem. I nie mogłem się od niej oderwać.

Doskonale wiem, co miał na myśli. Czytam właśnie, że wybuchła wojna. Nie był to dobry czas dla rodziny, do której trafiła Gertruda. Jej pracodawca był w tym czasie w Paryżu, gdzie załatwiał kontrakt, na podstawie którego miał częściowo zbudować od zera, a częściowo wymienić wiele setek kilometrów torów kolejowych na terenie całej Francji. Umowa została podpisana dokładnie 31 sierpnia 1939 roku. Mężczyzna nie był w stanie wrócić do rodziny, którą paraliżował strach na samą myśl o słowie "wojna". Gertruda wraz z chłopcem, jego matką i szoferem postanawia opuścić Warszawę i dostać się do Wilna. Dramaturgii całej sytuacji dodaje fakt, że praktycznie na koniec podróży kobiety zostają obrabowane przez... zaufanego kierowcę. Nie mają pieniędzy, dokumentów. Są w obcym mieście. Udaje im się jednak znaleźć schronienie, za które muszą słono zapłacić. Gertruda podejmuje się każdej pracy. Matka chłopca podupada na zdrowiu. Nie jest przyzwyczajona do ubóstwa. Z dnia na dzień jest z nią coraz gorzej, aż w końcu prosi Gertrudę, aby przysięgła jej, że zajmie się chłopcem jak własnym synem i że zawiezie go do Palestyny. Niania składa taką obietnicę i w jednej chwili zostaje z żydowskim chłopcem sama. Jeszcze wtedy oboje nie wiedzą, jak okrutni potrafią być ludzie.

Ta historia wydarzyła się naprawdę
Gertruda zaczyna walczyć przede wszystkim o to, by nikt się nie dowiedział, że chłopiec, który z nią mieszka, jest Żydem. Wychodzi przy tym z wielu opresji. Jest katowana nawet przez gestapowców, ale cały czas chroni chłopca. Z czasem jej znajomość języka niemieckiego bardzo się przydaje. Zaczyna zarabiać na pisaniu podań. Na swojej drodze spotyka wiele osób, które wyciągają pomocną dłoń - żydowski lekarz, katolicki ksiądz czy nawet oficer SS. Kobieta z kolei pomaga też innym, m.in. Żydom z wileńskiego getta, ryzykując tym samym swoje życie.
No dobrze, pomyśli ktoś, w wielu książkach można przeczytać o różnych perypetiach ludzi z czasów wojny. Zgoda, ale jest pewna ważna różnica. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Gertruda Babilińska - bo tak się nazywa bohaterka powieści - pochodzi ze Starogardu Gdańskiego! Tu spędziła dzieciństwo i młodość, tu kilka razy wracała, nawet po wojnie. W książce mamy m.in. wzmiankę o kościele na Rynku, do którego kobieta udała się w dniu, w którym miała wyjść za mąż. Nie ma, niestety, dokładnej informacji, czy chodzi o farę pod wezwaniem św. Mateusza, czy o kościół pod wezwaniem św. Katarzyny, choć ja bardziej się skłaniam ku św. Katarzynie.


Nie znamy Babilińskiej

W czwartek, gdy prezydent opowiadał mi o książce, zapytałam, czy wcześniej wiedział cokolwiek o bohaterskiej postawie mieszkanki naszego miasta. Przyznał, że nie. Zaczęłam pytać znajomych. Również przecząco kręcili głowami. Niezniechęcona, zaczynam szukać w internecie. Jest! Wikipedia w wielkim skrócie opisuje historię kobiety. Czyli jednak nie jest to całkiem anonimowa postać. Z drugiej strony, nawet taka być nie może. Babilińska dotrzymała bowiem obietnicy złożonej na łożu śmierci swojej pracodawczyni - notabene żonie Jakuba Stołowickiego, bardzo majętnego i szanowanego przed wojną przedsiębiorcy. Dotarła wraz z chłopcem, który miał na imię Michał, do Palestyny. Choć i tu nie obyło się bez dramatycznych wydarzeń. W 1947 roku cudem wsiadła na statek, który miał dotrzeć do ziemi izraelskiej. Na pokładzie było 4500 ocalałych Żydów. I ona jedna, Polka, katoliczka. To tylko dowodzi, jak wielka determinacja kierowała kobietą, która przekonała wszystkich, że do Palestyny musi się dostać. Dlaczego Babilińska nie jest anonimowa? Za to wszystko, co uczyniła, w 1963 roku został jej przyznany przez Instytut Jad Waszem medal "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata".
"Ta odwaga i taka sprawiedliwość zwyczajnych ludzi, kiedy szatan rządził w Europie, była zjawiskiem niezwyczajnym" - napisał na ostatniej stronie powieści Szewach Weiss, izraelski polityk, który był ambasadorem w Polsce.
Gertruda Babilińska, jak udało się ustalić, była najstarsza spośród ośmiorga rodzeństwa. Była jedyną córką państwa Babilińskich. Z książki można wywnioskować, że mieszkali oni w domu, który się znajdował niedaleko Rynku. Po wojnie był on mocno zniszczony, ale Gertruda pomogła rodzicom go wyremontować. Ojciec kobiety pracował na starogardzkiej poczcie. Tyle tylko wiemy o niezłomnej kobiecie.

Świat poznał Gertrudę
Gertruda Babilińska zmarła w 1995 roku. Miała 93 lata. Po wojnie dotarła z Michałem Stołowickim do Izraela i tam pozostała do końca swoich dni. Gdy Michał się ożenił, przeprowadziła się do domu spokojnej starości dla Sprawiedliwych w Naharii. Została pochowana w Tel Awiwie, na cmentarzu Kiriat Szaul. Z powodu pewnych okoliczności jej pogrzeb odbył się dwa razy - "żyła podwójnie i pochowano ją dwa razy" - przeczytamy na okładce książki.
Uratowany przez Babilińską Michał Stołowicki mieszka obecnie w Nowym Jorku. - Wysłałem e-maila do pana Michała i mam nadzieję, że się odezwie - mówi Remigiusz Grzela. - Bardzo chciałbym namówić go na podróż do Starogardu, o czym powiedziałem prezydentowi. On przyznał, że to dobry pomysł.
To właśnie Michał opowiedział pisarzowi Ramowi Orenowi historię niezwykłej kobiety i w ten sposób powstała opowieść pełna zwrotów akcji, która pokazuje kompletnie nam nieznaną Babilińską. Ale o kobiecie już bywało głośno. Nie w Polsce, ale na świecie. W 1997 roku Barbra Streisand wyprodukowała film fabularny poświęcony właśnie Gertrudzie Babilińskiej. Nosi on tytuł "Rescuers: Stories of Courage: Two Women", a jego reżyserem jest Peter Bogdanovich. Gertrudę zagrała Elizabeth Perkins.

Ocalić od zapomnienia

Może jest tak, że w Starogardzie żyją osoby, które znały Gertrudę? A może nadal mieszkają w mieście jej krewni?
"Chciałbym coś zrobić dla Gertrudy. Chciałbym zawalczyć o to, aby w Starogardzie któraś z ulic, albo jakiś skwer nosiły jej imię. Przez tę książkę bardzo się z Gertrudą zżyłem. Żałuję, że nie miałem okazji jej poznać. Kiedyś zawiozę jej kamyk ze Starogardu, i położę na grobie. Chociaż tyle" - czytam na blogu Remigiusza Grzeli. Również bym chciała zrobić coś dla Gertrudy i dlatego jej historię przedstawiam naszym Czytelnikom...


* Tekst został opublikowany 23 lipca w "Dzienniku Bałtyckim". Udało nam się odnaleźć siostrzeńca Gertrudy Babilińskiej, o czym piszemy w piątkowym "Dzienniku Kociewskim".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Błysk i cekiny czyli gwiazdy w Cannes

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto