Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wypadek w Płaczewie: Tomek potrzebuje pomocy

Dorota Abramowicz
Wypadek w Płaczewie: Tomek Szymański i jego bliscy potrzebują pomocy
Wypadek w Płaczewie: Tomek Szymański i jego bliscy potrzebują pomocy Przemek Świderski
Tomek codziennie szuka odpowiedzi. Dlaczego właśnie on? Jak zimę przetrwa Agnieszka z małymi dziećmi? A co z chorymi rodzicami? Kto ich utrzyma? I czy znajdą się pieniądze na węgiel? W szpitalu ma dużo czasu, by każde pytanie w myślach obrócić kilka razy naokoło, rozważyć okoliczności, zastanowić się, co by było, gdyby... Wypadek w Płaczewie zmienił ich życie.

Jest jednak, jak jest. Patrzy na bezwładne nogi, które jakby należały do kogoś innego. Podnosi z trudem lewą rękę, porusza palcami. Prawa jeszcze go nie słucha. No, może trochę. - Mam 31 lat - mówi Tomasz Szymański. - Zawsze ciężko pracowałem, nie poddawałem się, pomagałem innym. Tak było do niedzieli, 20 lipca.

Wypadek w Płaczewie: Nie widział znaku

Obiecał Agnieszce, że pojadą z dziećmi nad jezioro, do Płaczewa. To zaledwie 10 kilometrów od domu w Jabłowie. Około godziny 9 Tomek postanowił się wykąpać. - Wszedłem na pomost - mówi z trudem. - Nie widziałem znaku zakazującego skoków do wody. Stanąłem w miejscu, gdzie była zapisana głębokość 2,20 cm. Nie raz już skakałem, nie jestem narwanym chłopakiem, lubiącym ryzyko. Odbiłem się... W miejscu, gdzie skoczył Tomek, było zaledwie około 1,5 m wody. A na dnie leżał kawałek betonu. Poczuł uderzenie. - Powinienem nie żyć - Tomek zamka oczy. - Zacząłem się topić. Jakimś cudem wypłynąłem na powierzchnię. Zdążyłem krzyknąć, znów woda mnie przykryła. Agnieszka pamięta pełen rozpaczy krzyk Wiktorii. Strach. Zakrwawioną twarz narzeczonego. Nadlatujący nad kąpielisko śmigłowiec, ratowników zabierających Tomka do Gdańska. Klinika Neurochirurgii UCK, trwający sześć godzin zabieg. Diagnoza - zmiażdżone kręgi szyjne. Kiedy dojechali do Gdańska, usłyszeli, że operował go szef kliniki prof. Paweł Słoniewski. - Najbliższa doba zadecyduje, czy będzie żył - powiedzieli lekarze po operacji. Jakaś pani doktor przekazała jeszcze matce Tomka, że syn, jeśli przeżyje, będzie jak roślina i ma szukać dla niego domu opieki. Potem zaproponowała tabletki na uspokojenie. Agnieszka została w szpitalu na noc. Myślała o Tomku, dzieciach, obrączkach... O tym, jak poznali się przed siedmioma laty, w Poznaniu. Pracowała w sklepie z elektroniką, on był szefem ochrony w dużym hipermarkecie. Doszedł do III roku historii na Uniwersytecie Zielonogórskim, ale stanął przed wyborem - praca lub studia. Wybrał pracę. Musiał pomagać finansowo schorowanym rodzicom. Ze ślubem postanowili zaczekać, aż będzie ich stać na wesele. Szukali dobrej pracy dla Tomka, miejsca dla siebie, rodziców... Wszystko znaleźli na Kociewiu. Pracę w firmie sprzedającej kontenery na śmieci, dom do wynajęcia w Jabłowie. Kiedy urodziła się Nicola, zadecydowali, że wraz ze chrzcinami zorganizują wesele. Obrączki do dziś leżą w szufladzie. - Nigdy go nie zostawię - powiedziała sobie tamtej nocy. - Życie bym za niego oddała.

Wypadek w Płaczewie: Nie ma statystyk

Ratownicy do znudzenia powtarzają - nie skaczmy na główkę, jeśli nie wiemy, jakie jest dno. Już lepiej na nogi. Rdzeń kręgowy składa się z milionów komórek nerwowych, które sygnały z mózgu przekazują do innych części ciała. Przerwanie rdzenia oznacza paraliż. Im wyżej, tym paraliż obejmuje większą część ciała. Co roku przybywa w Polsce ponad tysiąc pacjentów z paraliżem, będącym skutkiem uszkodzenia rdzenia. Większość z nich to młodzi mężczyźni, skaczący na główkę do wody. - Nie wiem, ile było takich przypadków w tym roku na Pomorzu - mówi Marek Koperski, prezes pomorskiego WOPR. - Nie dostajemy takich statystyk. Jarosław Szwejkowski z kociewskiego WOPR nie zna kąpieliska w Płaczewie. - Nikt nas nie zapraszał - mówi. - Słyszałem, że był tam wypadek, ale konkretów nie znam. Jeśli jednak skaczący z pomostu uderzył głową w beton leżący na dnie, to już porażka. Dno powinno być sprawdzane, czy nie ma tam na przykład szkła lub niebezpiecznych elementów. Od szefa ośrodka w Płaczewie słyszę, że nic mu o betonie na dnie nie wiadomo i że warunki bezpieczeństwa były zapewnione. - Na tablicy informacyjnej, ustawionej na lewo od pomostu, napisano o zakazie skoków do wody - twierdzi szef ośrodka. I dodaje, że nieprawdą jest, jakoby na pomoście, w miejscu skoku Tomasza, ktoś zapisał, że jest tu głęboko na ponad dwa metry. - Właśnie wysłałem do Prokuratury Rejonowej w Starogardzie Gdańskim zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez osoby zarządzające kąpieliskiem w Płaczewie - mówi mec. Jacek Lewicki, reprezentujący Tomasza Szymańskiego. - Wprawdzie już po wypadku dokonano na terenie kąpieliska pewnych zmian, jednak dysponuję materiałem fotograficznym, który potwierdza słowa pana Szymańskiego i udostępnię go prokuratorowi. Teren kąpieliska był wadliwie oznakowany i nieodpowiednio zabezpieczony.

Wypadek w Płaczewie: Gdzie szukać pomocy?

"Nie wiemy, gdzie się mamy udać po pomoc, jak dalej żyć...". List do redakcji napisała Alina, siostra Tomka. Dom wynajęty przez Szymańskich stoi na pustkowiu. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągają się pola. Do sąsiadów daleko, do głównej drogi we wsi, prowadzącej do Starogardu, ze trzy kilometry. Przed budynkiem mały, założony już przez nowych lokatorów ogródek. - Syn wybrał to miejsce ze względu na nas - mówi Czesław Szymański. - Jestem ciężko chory na serce, udar, choruję na oporną cukrzycę. Tu przeszedłem operację założenia by-passów, tu zaproponowano eksperymentalne leczenie cukrzycy, wszczepiając tytanową półkę, dozującą lek. Urszula, mama Tomka, dodaje, że i dla niej to lepsze miejsce do życia ze względu na chorą tarczycę. I tłumaczy, że córki nie chcieli obciążać opieką, bo Alinka ma zdiagnozowane stwardnienie rozsiane... Alina macha ręką. Nie mówmy o niej, tylko o Tomku. Bo on jest najważniejszy. Przeniesiono go już z neurochirurgii w UCK na rehabilitację neurologiczną w szpitalu Copernicus. Tam walczy o każdy ruch, uczy się samodzielnie jeść, pić... Po 10 tygodniach będą musieli szukać dla niego innej placówki rehabilitacyjnej. Wskazano im już miejsce pod Starogardem. Usłyszeli, że za zabiegi zapłaci NFZ, ale na pobyt muszą znaleźć prawie 200 zł za dobę. Dziś do nieustannego myślenia o Tomku dochodzą jeszcze obawy o przyszłość. Jak się przygotować na jego przyjazd? Skąd wziąć specjalne łóżko? Za co kupić leki, środki opatrunkowe, pampersy, węgiel na zimę, za co wyprawić Wiktorię do szkoły? Siedem osób musi się utrzymać z 800 zł chorobowego Tomasza, 500 zł renty Czesława (wszystko praktycznie sam wydaje na lekarstwa) i około 150 zł dodatku na dzieci, które dostaje Agnieszka. - Oszczędności topnieją w błyskawicznym tempie - pan Czesław patrzy bezradnie. - Co dwa, trzy dni jeździmy do Gdańska, do Tomka, a to kosztuje. Kiedy jeszcze Tomek leżał w UCK, pojawiły się odparzenia, a pielęgniarki mówiły, że to nie ich problem. Więc Agnieszka go myła... Korzystają z samochodu Tomka, ale auto trzeba podreperować, a mechanik kosztuje. A tu jeszcze trzeba wymienić drzwi, które się rozlatują, i wstawić w piwnicy okna. A co z butami i ubraniami dla dzieci? - Nasza rodzina do tej pory sobie radziła i nie potrzebowała pomocy - mówi Alina. - Rodzice ciężko pracowali, nawet innym pomagali. Niestety, los wszystko zmienił. Najgorsza w tym wszystkim jest samotność. W takiej sytuacji przeważnie w pobliżu są krewni, przyjaciele, sąsiedzi, koledzy ze szkoły. Ktoś organizuje koncert, ktoś zbiórkę. Ludzie się odwiedzają, wspierają. A tu? Agnieszka opublikowała na Facebooku apel o pomoc dla Tomka. Odezwało się kilku dawnych znajomych. "Tomek, trzymaj się, jesteśmy z Tobą!" - napisali, coś obiecali. Ale to kropla w morzu potrzeb.

Wielka tragedia... Kto wesprze rodzinę?

Ksiądz Gerard Jakubiak, proboszcz parafii w Jabłowie, tłumaczy, że pomoc jest skuteczna wtedy, gdy znane są potrzeby. Przypomina Ewangelię wg św. Marka, opowiadającą o spotkaniu Jezusa z niewidomym żebrakiem. "Co chcesz, abym ci uczynił?" - spytał Jezus. Teraz na to pytanie muszą odpowiedzieć bliscy Tomasza. A kiedy to zrobią, wówczas wspólnymi siłami, we współpracy z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej, będzie można coś zrobić. - Choć w takim nieszczęściu żadna pomoc nie pocieszy, to jednak pomoc musi być - przyznaje Elżbieta Alex, kierująca GOPS w Starogardzie Gdańskim. - Nie można przecież wymagać od Agnieszki, by zostawiła w domu dwójkę małych dzieci oraz chorego potrzebującego codziennej pielęgnacji i zaczęła szukać pracy. Szymańskich odwiedził już pracownik socjalny, zebrał wywiad. Dochód w rodzinie nie przekracza 456 zł na osobę, więc GOPS będzie mógł wesprzeć trochę Szymańskich. Nie tylko pieniędzmi, ale także oferując pomoc psychologiczną dla Tomka, Agnieszki i małej Wiktorii, która nie może zapomnieć obrazów z Płaczewa. Kwoty z GOPS nie pokryją jednak kosztów dalszej rehabilitacji Tomasza. A bez niej chłopak nie ma szans, by kiedykolwiek usiąść na wózku, wrócić do pracy, obiecanej mu już po wypadku przez obecnego szefa. Nie ma też szans na przystosowanie domu w Jabłowie do potrzeb osoby niepełnosprawnej, przerobienie łazienki, zlikwidowanie progów... Trzeba więc zacząć prosić dobrych ludzi o wsparcie. - Tragedia jest wielka - mówi ks. dr Grzegorz Weis, dyrektor Caritasu Diecezji Pelplińskiej. - Rozmawiałem już z rodziną tego pana, czekamy na oficjalne pismo od nich, by założyć subkonto. Urszula Szymańska wzdycha, że w tej tragedii tylko jedno podnosi na duchu - życzliwość. - Ludzie tu jacyś lepsi, widać, że rozumieją...
Tomek ćwiczy prawą rękę. - Zawsze dodatkowo ćwiczę jeszcze sam, po rehabilitacji - mówi. - Staram się nie załamać, powtarzam sobie, że muszę walczyć do końca, bym mógł usiąść na wózek. Kapelan codziennie do mnie przychodzi, powtarza, że będzie dobrze. A ja modlę się codziennie o siły dla siebie i mojej rodziny... Rozmawiali już z Agnieszką o ślubie. Pobiorą się jak najszybciej, chociażby nawet w szpitalnej kaplicy.

Potrzebny nie tylko węgiel, odzież

Tomkowi i jego rodzinie potrzebna jest każda pomoc - rzeczowa, finansowa i fachowa. W tym węgiel, odzież i buty dla dzieci, używane drzwi mieszkaniowe, okna, które będzie można wstawić w piwnicy. Po utworzeniu subkonta w Caritasie będzie można wpłacać pieniądze na dalszą rehabilitację, a także na inne potrzeby Tomka. Może też zgłosi się mechanik, który bezpłatnie podreperuje jedyny środek lokomocji rodziny, auto Tomka? Osoby chcące pomóc mogą dzwonić pod nr tel. ojca Tomasza - 691 88 00 52.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na starogardgdanski.naszemiasto.pl Nasze Miasto